– Odważna pani jest – zgorszyła się sekretarka. Że sama? W Azerbejdżanie? Specjalny oskarżycielski ton. Odważna, czyli szalona. I widzisz, trzeba było siedzieć w domu. Ton używany w stosunku młodych kobiet, aby je zdyscyplinować. Moja karta do bankomatu zgubiła się nie dlatego, że miałam bałagan w torebce i gdzieś musiała mi wypaść. Nie, nie! Zgubiła się, sugeruje ten ton, bo się pokusiłam, by zupełnie sama jechać gdzieś daleko. Nie wyobrażam sobie, żeby użyła go w stosunku do mężczyzny albo do kobiety o dwadzieścia lat starszej. W stosunku do mnie mogła. Bo jak to, Azerbejdżan? Kraj-basen z ludojadami.
Odważna pani jest – słyszą to tylko młode kobiety, które pojechały same do dalekiego kraju. Słyszą to także kobiety pozornie z innych kategorii. Na przykład takie, które decydują się mieć więcej niż dwójkę dzieci. Takie, które chcą w całości poświęcić się macierzyństwu. Takie, które robią inne rzeczy niemieszczące się w normie. Jeśli w życiu wykraczasz poza pewne ramy, nadciąga dyscyplinujący ton.
Nic więc dziwnego, że później chcemy udowadniać. Że się czujemy zobowiązane tłumaczyć, że na pewno, ale to na sto procent jest tak, jak my uważamy. Staramy się udowodnić, że wszystko w porządku, jesteśmy szczęśliwe, roztropne, bezpieczne, zaopiekowane. Że w życiu dobrze nam idzie. Że to, co wybrałyśmy, jest dla nas z pewnością najlepsze. Ten ton, ta zawoalowana krytyka, do takich zachowań zachęca. Bo oto sekretarka w polskiej ambasadzie w stolicy Azerbejdżanu, ma pełne prawo oceniać mnie, moje życie.
Bardzo chciałabym żyć w świecie, w którym kobiety rozumieją inne kobiety. Bo to jednak przykre, że w sytuacji problemowej to mężczyzna – konsul – spokojnie mi doradził, nie oceniając, czy jestem roztropna czy nie. O, jak strasznie chciałabym żyć w świecie, w którym można podróżować samemu lub nie, do egzotycznych krajów albo na Podlasie, albo cały weekend spędzić w SPA, mieć dzieci lub nie, chłopaka, dziewczynę lub zupełnie nikogo, łysą głowę lub kunsztowne balejaże, krótkie lesbijskie paznokcie lub diamencikowe tipsy, czwórkę dzieci lub chęć robienia kariery, nosić minispódniczki z koronkowym obszyciem albo hijab, być co niedziela w kościele lub na antyklerykalnej manifestacji – i żeby wszystko to było jednak OK. Nikt nikogo by nie próbował ustawić. I w każdym kraju byłaby możliwość wyboru własnej drogi. Myślałam, że będę potrzebować przelewu przez ambasadę, udało się jednak inaczej. Mogłam ruszyć dalej bez pomocy Polaków w Baku.
Wracając jednak do sekretarki.
– Odważna pani jest – zgorszyła się. A ja? No cóż, nie jestem już w wieku, by musieć cokolwiek tłumaczyć. Odparłam po prostu:
– Tak.