Sarajewo jest jak prawdziwa osoba. Ma swoje blizny, ma swoje brudne i brzydkie zakamarki. Pyszni się w centrum dawną imperialnością, wypycha do przodu różowe i żółte fasady. Tętni życiem w historycznych zaułkach. Jest prawdziwe, ale też smutne. Nawet dla mnie, dla Polki, z tego słynnego kraju, gdzie najbardziej nowoczesne są muzea powstań oraz wojen, gdzie stolica została niemal zrównana z ziemią, a co drugi budynek w Śródmieściu zdobi tablica informująca o jakiejś rzezi… Nawet dla mnie Sarajewo jest smutne. „Nie, zobacz, będzie wesoło…”. Nie jest.
Typowa rozmowa z hostelu, gdzie pozdrawiamy się w stylu i nastroju całkiem amerykańskim:
– Jak tam, co tam? How are you?
– A spoko, właśnie idziemy do Muzeum Straconego Dzieciństwa. A wy?
– Luzik, lunch, a później Muzeum Ludobójstwa.