– Jak jestem tam, tęsknię za byciem tutaj – mówiła ostatnio znajoma o pracy za granicą – Ale jak już tu wracam, to właśnie tam chcę sobie ułożyć życie. Trochę to rozumiem. Przez parę miesięcy poza Warszawą zdarzało mi się tęsknić, gdy miałam zły dzień. Wrócę, myślałam, i znów będzie świetnie. Z daleka widać plusy. Dopiero po przeprowadzce dostrzegłam detale, które w marzeniach mi jakoś umknęły.
Godziny w urzędach, przecinki w tekstach naukowych, brzydka wykładzina w kuchni. Zmiany w znanych relacjach. Remont, któremu nie podołałam. Z daleka nie było też widać, że rzeczy, o których marzę, nie spełnią się tak szybko, jak chcę. Tak szybko, czyli najchętniej w przeciągu jednego dnia… Ani tak szybko, jak sobie zaplanowałam, czyli w parę miesięcy. Że będą wymagać więcej wysiłku, niż się spodziewałam, siedząc na Śląsku czy w Azerbejdżanie – zajęta innymi sprawami.
Jakie z tego wnioski? Nie byłoby łatwiej tęsknić za utraconym, ale jednak – rajem? Być ciągle w pogoni za czymś, co już za chwilę ma nadejść, a później kolejna pogoń? Wymyślać przygody w miastach, w których jeszcze nie przyszło nam mieszkać? Marzyć o ludziach, którzy są daleko, niż tak naprawdę się zbliżyć? Wymyślać zamiast weryfikować? Rozważać „gdyby tylko ona…”, „gdybym wtedy…”, analizować wszystkie te kroki? Ustawiać się tak, by zawsze unikać rozczarowań? Rozważać: „a może gdzieś indziej jest lepiej”?
Z pewnością to jakiś sposób na życie. Ktoś nazwał to terapią geograficzną. Patrzymy na sprawy z bezpiecznej odległości. Trochę jak w „Pani Bovary” – „Nie należy dotykać bożyszcz – pozłota zostaje na palcach”, takie zdanie sobie zapamiętałam. Że lepiej fantazjować na odległość. Czy coś w tym stylu, sama już się nie dowiem, jak to dokładnie brzmiało, bo książkę zgubiłam w trakcie przeprowadzek. Na razie jednak zostaję. Stabilizacja i to w takim stopniu, że szatniarz na basenie zna mnie już z widzenia. „A pani to zawsze taka zadowolona”. Naprawdę tak to odbiera?
Smak malin. Szum trzcin. Mina niemowlaka, którego rozśmieszam w kawiarni. Rozmowa nad jeziorem. Słońce. Komplement w Barze Restauracyjnym Asean. Fragment książki. Kultowy film oglądany po latach. Ta ulga, gdy już się rozpłaczesz i zmęczysz, i jakoś masz lepszy humor. Dwa słowa: „dobra robota”. Dzień, w którym wyglądam jak milion dolarów. Wieczory w dresie. Lody jedzone z pudełka. Balkon, na który wciąż nie kupiłam kwiatów. Nagłe olśnienia. Osiedlowy kot, który od razu podbiega. Uśmiechy. Dresiarska piosenka, którą zapętlam przez pół dnia. To wszystko ma nad fantazjami zasadniczą przewagę. Jest tutaj i teraz. Prawdziwe.