Spotkania po latach są tylko pozornie po to, by się dowiedzieć, co u znajomych – jest duża szansa, że się najwięcej dowiemy o sobie. Pisałam już o kontrowersjach, jakie wzbudzało dziesięciolecie matury. Jak było? Inaczej, niż się spodziewałam. Poniżej zdziwienia na temat tych spotkań po latach.
1.
Co bardziej nas definiuje: przynależność do grupy czy to, co od niej odróżnia? Dla mnie to drugie – te cechy prowadzą nas dalej do własnego życia. Ta przynależność bywa nieuchwytna, stąd trudniej zdać sobie z niej sprawę. I fakt, wiele cech, które dzieliłam z tamtą grupą, już dawno wyszło z użytku – w ich miejsce napłynęły nowe. A jednak widzimy się na spotkaniu i nagle wszystko pasuje. Co z tego, że dzielą nas poglądy i lata niewidzenia, i kilometry, styl życia, odmienne kręgi znajomych, no wszystko! Są przecież specjalne słówka, poczucie humoru i ton – i one znów rezonują!
2.
Co się zmieniło? Ironia! Zdążyłam już o niej zapomnieć, a tymczasem wtedy niewiele mówiłam wprost. Stąd te misterne myślowe konstrukcje. Odnoszę też wrażenie, że przy tym rzeźbieniu wypowiedzi, nie bardzo słuchałam, co ktoś mówi do mnie! Spływały więc te kaskady anegdot i wybuchy śmiechu, i oburzenia, zawiłe historie z nietypową puentą … a dzisiaj słucham i słyszę świat, o którym wcześniej nie miałam pojęcia. Spod czyjejś krytyki wyłania się smutek, pod błazenadą tkwi sporo lęku, a to, co wzięłabym kiedyś za słabość, to bycie miłą i wspierającą. A moje najlepsze obecne rozmowy te dziesięć lat temu bym pewnie uznała za nudne.
3.
To jak jest z tymi, z którymi się nie lubiłam? Ojejku – nie cierpię ich dalej i pewnie z wzajemnością! Trudno zresztą o postęp w temacie, skoro omijamy się szerokim łukiem. A jednak jednocześnie kocham ich bez wyjątku. Dlaczego? Ten przymus lekcji, wyjść, szkolnych wycieczek – miliony godzin w jednym pomieszczeniu. Nie zawsze razem, lecz przynajmniej obok – nigdy później nie doświadczyłam już takiego skoszarowania. Nic więc dziwnego, że wszyscy noszą w sobie tę dawną mnie, tę sprzed lat, która na polskim czytała książki pod ławką lub przemycała do klasy chrupki pod bluzą. To oni jedni mnie jeszcze taką widzą. Obecna ja to przecież bardziej sukienki etui i gładkie frazy, i język naukowy, gdy trzeba. Owsianka, soja i żadnych chrupek, o chrupkach nie ma mowy!
4.
A może jest tak, że ludzie z przeszłości zmienili się wszędzie, tylko nie w mojej głowie? Bo można mieć już poważne zawody albo przynajmniej – poważne marynarki. Profesjonalne zdjęcie na Znanym Lekarzu, na karku – już prawie trzydziestkę – i zdjęcia dzieci w służbowym telefonie. Można rozmawiać o progach podatkowych i polityce. A ja i tak nas przecież widzę, jak w śmiechu i wrzaskach na jakiejś szkolnej wycieczce biegniemy pod górę, żeby się sturlać ze wzgórza. Robimy te wszystkie rzeczy, które sprawiają, że wspieram podwyżki dla nauczycieli.
Ktoś to nagrywa na mój cyfrowy aparat, bo rzecz się dzieje w zamierzchłych czasach bez dobrych telefonów, a ktoś syczy, i szybko, szybko, bo idzie wychowawczyni, i śmiechy, i jego błękitna bluza ze znaczkiem „Nike”, i mój ciemny sweter mrocznej nastolatki. Zaraz wstaniemy i będą nas nagrywać, jak próbujemy zachować pion, ale idziemy zygzakiem. Można rozmawiać o progach podatkowych, a jest jednak jeszcze ten czas alternatywny, ten czas, w którym turlamy się ze wzgórza i swetry obłażą nam trawą.