Co warto przeczytać o Rumunii? Dlaczego warto poznać rumuńskie kino? Przed lotem do Bukaresztu przygotowałam listę książek i filmów – nie obyło się bez wielkich zachwytów i sporych niewypałów. Jakich? Zestawienie znajdziecie poniżej.
Bukareszt. Kurz i krew, Małgorzata Rejmer
Słyszałam wcześniej, że to „wcale nie takie dobre”. Reportaż jednak bardzo mi się spodobał. Niektóre fragmenty zwalają z nóg, inne można zgrabnie przekartkować. Rejmer traktuje stolicę i swój dwuletni pobyt w Rumunii jako punkt wyjścia do rozważań na temat rumuńskiego społeczeństwa. W tym kontekście – relacja z podróży pociągiem z Timisoary – wyborna! Mądra książka, miejscami może faktycznie nierówna, ale napisana ze smakiem i umiarem. Wstrząsający tekst o aborcji – oto fragment opowieści pewnej Rumunki:
Nie mogę spokojnie patrzeć, jak kobieta robi na drutach. Mnie się te druty kojarzą z jednym. Może to jakaś obsesja jest, nie wiem. Ja mam prawie sześćdziesiąt jeden lat, to chyba powinnam już o tym zapomnieć, prawda? Wyjechaliśmy z mężem za miasto niedawno, on łowi ryby, ja sobie osiadłam na kocu, patrzę na krzewy, na piołun, na pokrzywę, osty, myślę: tym by się dało, tym nie.
Dla kontrastu – u Rejmer znajdziemy także przeuroczy, zabawny tekst o rumuńskich przekleństwach:
Zaczynam kolekcjonować najbardziej obrazowe rumuńskie przekleństwa. Tworzą one alternatywną rzeczywistość, w której główne role odgrywa penis, nazywany miękko pula, matka osoby obrażanej i sacrum, czyli: wszyscy święci, zmarli, bogowie oraz, nieodłącznie, diabeł. Czasami naraz. Na przykład: „Będę dymał wszystkich świętych twojej matki na lodzie”. No, to jest coś. Że ktoś obraża czyjąś matkę – znamy. Że ktoś miesza do tego świętych matki – to już pewna egzotyka. Ale że akt zemsty dzieje się na lodzie – to już arcyrumuńska fantazja.
Podsumowując: wyważony, drobiazgowo udokumentowany, poprzetykany świetnymi anegdotami reportaż. Z niecierpliwością czekam na kolejną książkę Rejmer, tym razem o Albanii, którą też bardzo lubię.
Rumun goni za happy endem, Bogumił Luft
Ciekawostka dla zainteresowanych polityką, zwłaszcza stosunkami międzynarodowymi. Bogumił Luft, dziennikarz i dyplomata, snuje swoją gawędę, odwołując się do wspomnień. Dla większości będzie to jedynie ciekawostka natury literackiej – dawno nie czytałam czegoś równie dziwnego. Dlaczego? Tematy rozlewają się szeroko, powierzchownie i w jakichś dziwnych kombinacjach. Wydawać by się mogło, że o komunistycznym zakazie antykoncepcji i relacjach polsko-rumuńskich trudno opowiedzieć w jednym zdaniu. No, w jednym zdaniu to może, ale z całkowitą obojętnością? Dla doświadczonych dyplomatów nie ma jednak rzeczy niemożliwych:
Rumuni […] też lubili Polaków. Choćby tych, którzy masowo przyjeżdżali na wakacje nad Morzem Czarnym i handlowali, czym się dało, a zwłaszcza kremem Nivea i Boseptolem stosowanym potem przez zdesperowane Rumunki dopochwowo jako prymitywny i szkodliwy środek antykoncepcyjny.
Interesującym pomysłem wydaje się przedstawienie historii Polski i Rumunii przez pryzmat relacji dwóch przyjaciółek. Dzielą je tysiące kilometrów, ale łączy – wielka sympatia i wieloletnia korespondencja. Styl Lufta bywa jednak przedziwny, co nieźle podsumowuje poniższy fragment:
Myszka była zdruzgotana przedwczesną ruiną swojego życia. Stawiła mu jednak czoło, została dziennikarką i pracowała przez dziesięciolecia w redakcji wyjątkowo sympatycznego jak na PRL tygodnika dla kobiet „Przyjaciółka”, znajdując w tej pracy odrobinę szczęścia.
Natkniemy się też na cięte riposty, które można też określić mianem toczenia beki z bohaterek:
Na drugiej stronie Myszka napisała postscriptum: ”Może znasz język rosyjski, mogłybyśmy pisać listy po rosyjsku”. Korespondencja chyba nie kleiła się w żadnym języku, a zwłaszcza w nieznanym przez Getę języku rosyjskim, bo straszne czasy, które nadeszły, nie sprzyjały takim międzynarodowym pocztowym flirtom.
To jednak nie koniec. Nie będę zresztą Wam przytaczać ostatniego akapitu, które stanowi wisienkę na torcie – sami przeczytajcie! Co jak co, tak wyrafinowanych rozważań na temat tytułowych szczęśliwych zakończeń nie powstydziłby się nawet Paulo Coelho.
The Balkan Trilogy, Olivia Manning
Kolejna odsłona cyklu „Zachód patrzy na Europę Wschodnią”. Niesamowite, jak wyglądało w latach 40. XX wieku życie pracowników British Council i ich rodzin w Bukareszcie. Warto przeczytać, by poznać tamtejsze środowisko ekspatów – niektóre sytuacje wydały mi się bardzo znajome pomimo upływu czasu! Manning zarysowuje też bliżej historię Rumunii kraju w tym burzliwym okresie. Ogólnie na plus, a co mi się nie podobało? Zarys relacji damsko-męskich charakterystyczny dla epoki (pomyśleć, że to wszystko działo się jeszcze przed drugą falą feminizmu!), a spostrzeżenia socjologiczne głównych bohaterów dość naiwne (ach te próby opisania rumuńskiej duszy…). Dla osób niezainteresowanych Rumunią będzie to przeciętna powieść w stylu retro. Główna bohaterka, Harriet, lubi urządzać mężowi sceny zazdrości z powodu pewnej znajomej, drama goni dramę (oni mają zresztą po dwadzieścia dwa lata, młodziaczki!). Wszystko przyprawione męskimi dyskusjami o wojnie, kobiecymi – na temat wspólnych znajomych. I tu zdarzają się jednak takie smaczki:
[Harriet do męża:] You’re interested in ideas, I in people. If you were more interested in people, you might not like them so much. Wydało mi się to bardzo trafne.
Bałkańskie upiory, Robert Kaplan
Wzbudza silne emocje. Jeśli nocne Polaków rozmowy na tanim kempingu w Sighisoarze przeradzają się w gorącą debatę na temat Kaplana, wiadomo, że warto.
Teksty o Rumunii i Albańczykach moim zdaniem niezbyt udane, za to te o Bułgarii, Chorwacji i Grecji – wspaniałe (tak żałuję, że odwiedziłam Salonik przed przeczytaniem reportażu Kaplana; zarysowują zupełnie inną perspektywę). Erudycyjne, świetnie skrojone, przyprawione autobiograficznym detalem i zgrabną anegdotą. Irytuje mnie za to trochę zachodnia wyższość, z jaką autor prezentuje niektóre fakty – wtedy aż ma się ochotę wrócić do Stasiuka, bo Kaplan to jednak spojrzenie z zewnątrz, bardzo trafne, lecz drażniąco uprzywilejowane.
Nie można mu jednak odmówić erudycji i tego, że tworzy wartką narrację. Czasem bywa efekciarsko. Dla przykładu: przyjrzyjmy się tematowi wysiedleń w dzielnicy, gdzie miał stanąć monstrualny Pałac Parlamentu (Palatul Parlamentului). Rejmer pisze o tym, że mieszkańcom dano czas na wyprowadzkę do dostępnego ranka, Kaplan wspomina o kilku godzinach. Prawie to samo, ale jednak robi różnicę. Choć pewnie jestem troszkę uprzedzona. Przecież momentami Kaplan jest tak zabawny, że naprawdę zachwyca. W pociągu do Klużu w trakcie lektury śmiałam się sama do siebie.
Ciekawostka: Kaplan jeździ po Rumunii i przytacza fragmenty rozmów z wieloma ludźmi – są wśród nich zwykli obywatele i osoby publiczne. Pojawia się tam między innymi zbuntowany student nazwiskiem Mungiu. I tak, jest to ten sam, który wiele lat później wyreżyseruje świetne „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”!
Do obejrzenia – rumuńska nowa fala i inne przyjemności
Toni Erdmann, reż. M. Ade
Niedawno gościł w polskich kinach. Konflikt między wyluzowanym ojcem a córką zaślubioną korporacji córką przeplata się z napięciem między Wschodem i Zachodem. Ów Wschód reprezentowany jest właśnie przez Rumunię. W Braszowie, trafiłam na cykl letnich, darmowych projekcji na rynku. Wśród wyświetlanych filmów znalazł się „Toni Erdman” – Urocze, biorąc pod uwagę, że Rumunia nie jest tam przedstawiona szczególnie pozytywnie. Widzowie mają szansę zobaczyć zarówno prowincję, jak i Bukareszt, w tym gigantyczne centrum handlowe, w którym córka głównego bohatera męczy się na zakupach.
Rumuńska nowa fala – subiektywny wybór filmów
„Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie” (reż. R. Jude) – świetna, złośliwa satyra, uderzająca w społeczeństwo zachłyśnięte kapitalizmem i konsumpcją. Na projekcji świetnie się bawiłam, choć wnioski po seansie – smutne.
„4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” (reż. C. Mungiu) – rzecz o podziemiu aborcyjnym w komunistycznej Rumunii, w której przez wiele lat zakazane było nie tylko usuwanie ciąży, ale także – antykoncepcja. Mroczny okres w historii kraju poznajemy przez pryzmat historii dwóch studentek (w tym jednej ciężarnej od tytułowych 4 miesięcy). Wstrząsający i przełomowy.
„Egzamin” (reż. C. Mungiu) – tym razem filmowy Cluj i maturalne zmagania. A także: przerost ambicji rodziców. a może pragmatyczne podejście do życia? Trzyma w napięciu i zgrabnie zarysowuje stosunki społeczne we współczesnej Rumunii. Szał emigracji na Zachód może się nam wydać całkiem znajomy.
„Pozycja dziecka” (reż. C. P. Netzer) – dziwny tytuł, za którym kryje się świetne studium relacji rodzinnych (w skali mikro) oraz patologii w funkcjonowania administracji (skala makro). Zdjęcia z ręki i emocjonalny drenaż – do tego stopnia, że momentami wręcz nie da się tego oglądać. Ale tak, tym bardziej warto.
Do nadrobienia: do przeczytania i obejrzenia
W najbliższym czasie zamierzam przeczytać: „Paryże innej Europy” (o architekturze Warszawy i Bukaresztu – na razie trudno mi się wypowiedzieć na temat zawartości, ale kocham brzmienie tytułu!) i „Dlaczego Rumunia jest inna”. Może doczytam też „Głód i jedwab” Herty Muller i „Samotnika” Ionescu. „Samotnik” świetny, ale zdecydowanie nie nadaje się na lekturę w trakcie podróży w pojedynkę, bo moytw przewodni to stopniowe odcinanie się od społeczeństwa, można więc nabawić się niezłej paranoi. Z filmów, które koniecznie muszę obejrzeć – Sieranevada (reż. C. Puiu; był już w kinach studyjnych!), Śmierć Pana Lazarescu (reż. C. Puiu), Jak spędziłem koniec świata (reż. C. Mitulescu) i Wtorek, po świętach (reż. R. Muntean).
Jakieś inne rumuńskie propozycje?