„Chef Flynn – najmłodszy kucharz świata” to tylko pozornie dokument o karierze w gastronomii. To film o toksycznym rodzicielstwie. Ale zaraz, po czym poznać, że troskliwa matka Flynna działa na niego toksycznie? O tym za chwilę. I o tym, co zrobić, jeśli macie tak samo jak Flynn. Zaczynamy!
Być może wiecie już, o czym jest ten film. Flynn jako dzieciak pokochał gotowanie. Dzięki tej miłości osiągnął wiele w młodym wieku. Film opowiada o drodze, którą pokonał. Reżyserką obrazu jest – a jakże! – matka geniusza, która wspiera i dokumentuje jego karierę. I przy okazji wysysa z niego krew. Jak to? Rozłóżmy temat na czynniki pierwsze.
- Toksyczna matka wbija w poczucie winy
Film rozpoczyna się serią materiałów na temat świetlanej młodości matki kucharza. Sama reżyserka wspomina ten okres jako sielski. Mogła w pełni cieszyć się życiem, bo nie miała dzieci. Jej obiecująca kariera w pewnym momencie stanęła w miejscu. Czemu? Z powodu macierzyństwa. Któż wobec tego kazał jej brać na siebie ten ciężar, ten nieprzyjemny obowiązek? I na to pytanie, pozornie retoryczne, znajdziemy w filmie odpowiedź: otóż to siostra Flynna zażyczyła sobie braciszka. Matka opowiada o tym zupełnie na serio, tak jakby decyzja o dziecku, niezbyt przez nią chcianym, została podjęta pod wpływem… trzylatki. W ten sposób wywołuje poczucie winy – a skoro tak się poświęcała, to co, trzeba jej się teraz jakoś ładnie odpłacić, prawda? Skoro i tak musiała zrezygnować z siebie, to dlaczego nie grać w jej filmach i jej nie uszczęśliwiać? Może myśli w takim razie, że ma prawo dowolnie rozporządzać swoimi dziećmi? Wygląda na to, że tak, bo filmuje je bezustannie – i to pomimo protestów.
- Toksyczna matka narzuca presję nieadekwatną do wieku
Pamiętacie, czemu Flynn wkręcił się w gotowanie? Wtedy, gdy w domu nie było obiadów. Reżyserka sama przyznaje, że nie miała wtedy weny do wyrafinowanych dań. Miała za to depresję. Na szczęście, wspomina, jej syn stanął na wysokości zadania. Mówi o tym tak, jakby tworzyli zgrany, partnerski team – syn zresztą zwraca się do niej po imieniu. Widzimy więc, że pod nieobecność męża (oj, do niego jeszcze wrócimy!) dziecko przejęło rolę rodzica. Klasyczna parentyfikacja. Widzicie w tym kazirodztwo emocjonalne? Zwróćcie uwagę na sposób, w jaki matka wypowiada się o mężu – od razu widać, że to z Flynnem trzyma sztamę. Najpierw bezczelnie ujawnia sekrety małżonka, wspominając o nerwicach i alkoholizmie. Relacjonuje szczegóły „powrotu do rodziny”. Na koniec chwali się wiedzą po-psychologiczną. Wspomina, że dzieci alkoholików często mają obsesję kontroli. To jej wyjaśnia, czemu Flynn jest takim tyranem w kuchni.
Zaraz, zaraz, czyli wszystko, co złe, to wina jej męża? Na to wygląda. Czy ona miała w tym jakiś udział? Nie, tego nie zauważa. Widzi tylko, że Flynn miał problemy. W filmie nie ma mowy o tym, że próbowała im zapobiec (na przykład kierując dziecko do psychologa). Masz i gotuj, kariera w gastro z pewnością mu wszystko wynagrodzi. Tak jakby wywiad w „New York Timesie” mógł zastąpić życie rodzinne. Ale to na tym wywiadzie zależy matce – widzimy to w scenie, gdy wraz z babką chwalą się kioskarzowi, że to ich dzieciak jest na okładce.
Co na to sam mąż? Pojawia się w kilku scenach. Raz myjąc naczynia, wkurzony wygląda przez okno – podporządkowuje się wizji matki. Na jego miejscu wkurzałabym się jednak bardziej. W końcu biernie przygląda się temu… zostaje obwiniony o wszystko, co złe – od sukcesów jest, wiadomo, matka. Możemy więc przyjrzeć się klasycznemu podziałowi ról w dysfunkcyjnej rodzinie – mamy bohatera, który bierze na siebie dorosłe obowiązki i stanowi chlubę rodziny, mamy kozła ofiarnego – przyczynę wszystkich niepowodzeń. Jaką rolę odgrywa siostra? Tego się nie dowiadujemy.
- Toksyczna matka przekracza granice dziecka
– Nie filmuj mnie, nie chcę – mówi wielokrotnie Flynn. Matka jednak nie zważa na to. Wykorzystuje dzieci w imię filmowej kariery. Czy codzienne filmowanie było niezbędne dla rozwoju kariery Flynna? Wątpię. Pamiętacie, jak Matka Flynna dziwiła się, że dzieciak woli gotować samotnie? Mnie to jakoś nie zaskoczyło – w końcu w jednej ze scen filmu kobieta wchodzi do jego pracowni i przed kamerą beszta go za bałagan.
- Toksyczna matka izoluje dziecko od innych i nie dba o jego potrzeby
Z filmu dowiadujemy się, że kucharz był w szkole nękany przez kolegów. Dlaczego? Bo był geniuszem, dopowiada matka. A może jednak chodziło o coś jeszcze? Może było coś, co powodowało, że młody chłopak miał trudności w relacjach z kolegami? Dlaczego wcześniej nie powiedział o tym rodzicom? Dlaczego nie potrafił się obronić? Na te oraz inne pytania nie znajdziemy jednak odpowiedzi – matka postanawia po prostu zabrać go ze szkoły. To znaczy owszem, dzieciak sam o to prosi, ale nic dziwnego – dąży do unikania przykrości. A nauczanie w domu to przecież możliwość realizacji jego pasji. Rozumiem, że dziecko nie myśli o tym, aby mieć kontakt z rówieśnikami – ale dlaczego nie myśli o tym matka?
W dalszej części filmu nie widujemy go ani z kolegami, ani z dziewczyną/chłopakiem. Osoby w jego wieku są zresztą pokazywane jedynie jako „staff” – pracownicy kuchni w domowej restauracji geniusza. Flynn albo zarządza, albo jest pracownikiem (w ekskluzywnej nowojorskiej knajpie), albo spędza czas z matką – gdzie funkcjonuje raczej jako jej „kolega”, a nie syn. „Koleżeństwo” to jednak ma również swoją ciemną stronę, która wychodzi na wierzch w kilku scenach.
– Jest uzależniony od adrenaliny! – oburza się matka, gdy Flynn stresuje się podczas otwarcia restauracji. Wow, czy obgadując go za plecami razem z siostrą naprawdę mu pomaga? Swoją drogą o siostrze geniusza nie dowiadujemy się zbyt wiele poza tym, że wiodła „normalne życie” (college i te sprawy). Od pewnego momentu uwaga matki wydaje się skoncentrowana tylko na Flynnie. Sama zresztą głośno zastanawia się nad tym, że przecież zażyczyła sobie brata, nie wiedząc, jak bardzo skupi się nie nim życie rodziny. No tak, bo on „zasługiwał” na uwagę rodziców – a ona, zdaniem matki, nie?
Innym razem reżyserka żali się z offu, że w tracie jakiegoś gastronomicznego eventu jej dzieciak musiał pracować do później nocy i miał odciski na stopach. Halo, halo, w końcu ma nad nim władzę rodzicielską, przecież mogła interweniować? Aha, nie, przecież gdyby trochę odpuścił, to mogłoby to nie wypaść idealnie.
- Porażki to jego wina, sukcesy są wspólne
– Mam wrażenie, że stworzyłam projekt (…) który karmił część mnie – mówi pod koniec filmu reżyserka. Tak, dokładnie tak było. Ta część jest zresztą częścią narcystyczną. Jej syn stanowił w pewnym sensie jej przedłużenie. Źródło prestiżu. „Mam coś takiego, jako jego matka, że chcę, aby moje dziecko wszyscy lubili” – rozsądna matka powiedziałaby raczej, że chodzi o to, aby dziecko było szczęśliwe. A tutaj nie, tutaj dziecko jest produktem, który wszyscy muszą kupić.
Niby narzeka, że musi być jego menedżerką, ale to przecież jej świadoma decyzja. Mogła mu powiedzieć: słuchaj, mam swoją własną pracę, nie dam rady, idź do gastronomika, a nie organizuj eventy w Nowym Jorku. Ale bo zgodzić się wspierać jego karierę, ale nie narzekać. Przecież to nie tak, że dzieciak ma nad nią pełną władzę i musi słuchać jego zachcianek – tym bardziej, że w tym przypadku jest dokładnie odwrotnie. Trudno, aby Flynn, pozbawiony wsparcia ojca i innych dorosłych, miał siłę jako kilkulatek przeciwstawić się matce, która narzuciła mu taką a nie inną wizję jego przyszłości.
Odpowiedzialność za sukces dziecka jest zresztą wybiórcza. Superparenting to przecież rodzicielstwo, w którym nic nie jest wystarczająco dobre. Raz matka omawia biznesplan Flynna, który napisała. Eksperci go skrytykowali. Co ona na to? Dotychczas grała z Flynnem w jednym zespole. Tym razem mówi:
– Ok, może ten biznesplan nie jest idealny, to niech ktoś mu zrobi lepszy. W końcu to jego projekt, nie mój.
Jak widać, superparenting wcale nie jest super.
A co, jeśli macie ten sam problem, co Flynn? Warto zgłosić się po pomoc
I z tego da się wybrnąć. Może też czujecie, że jesteście rodzicom coś winni? Bez przerwy pragniecie kontroli? Panicznie boicie się błędów? Żyjecie pod presją, której trudno sprostać? Albo, niestety, jednak nie zdajecie sobie sprawy z tego, że bycie superbohaterem ma swoje ograniczenia. Że deficyty z okresu dzieciństwa mogą was dogonić – po latach, w dorosłym życiu. Nie tylko w postaci świetlanej gastro-kariery, również w formie nerwic czy uzależnień. Co teraz? Otóż jesteście na dobrej drodze, by wyjść z piekła superparentingu. Jak? Poprzez wiedzę i adekwatną terapię.
Pomysł 1: Zainteresuj się DDA/DDD
Dla osób z rodzin alkoholowych istnieją osobne programy – terapie DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików). Są one adekwatne również w przypadku osób z rodzin dysfunkcyjnych, czyli takich, które niewystarczająco zaspokajały potrzeby dziecka (DDD). O co chodzi z tym DDA/DDD? Otóż to bardzo pojemne pojęcie. Nie określa jednego, konkretnego zaburzenia, raczej rodzaj etykietki powiązanej z pewnymi cechami, które często występują w takim przypadku (np. zaniedbywanie własnych potrzeb na rzecz innych, wyzwania związane z regulacją emocji, itd.). Niemniej jednak uproszczenie to jest przydatne na gruncie… marketingu. Istnieją osobne terapie, dedykowane grupy wsparcia i sporo materiałów w Internecie. Listę grup wsparcia znajdziecie tutaj [LINK].
A co z narcystycznymi rodzicami? Ten temat jest w Polsce stosunkowo nowy, mamy tutaj na myśli rodziców, którzy nie są alkoholikami, ale z uwagi na narcystyczne zaburzenie osobowości źle wpłynęli na psychikę dziecka. Na gruncie amerykańskim sporo się dzieje pod hasłem Fleeing Narcisstic Parents, po polsku znajdziemy na przykład bloga: „Narcystyczna matka”.
Pomysł 2: Sięgnij po poradniki
Co przeczytać na początek? W ramach wprowadzenia z pewnością pomogą „Toksyczni rodzice” Susan Forward. Czujecie, że wciąż nie jest wystarczająco? Że coś z wami nie tak? Warto sięgnąć po „Toksyczny wstyd” Johna Bradshaw’a. Zaraz zaraz, ale wstyd jest przecież dobry? Tak, ten zdrowy. Gdy jest go za dużo, można zacząć, zupełnie jak Flynn, wstydzić się każdej swojej niedoskonałości. Nie akceptować momentów, kiedy jest się słabym, gdy coś się nie udaje. Polecam też książkę o kontrowersyjnym tytule – „Matki, które nie potrafią kochać” Susan Forward. Pojawia się w niej kobieta całkiem podobna do matki Flynna. A także kilka innych, które w zły sposób wpływają na swoje córki (co to akurat dla córek).
Osobiście wolę teksty naukowe, bo i temat interesuje mnie naukowo, rozumiem więc tych, których zniechęcą „amerykańskie coachingi”. Ta mniej sformalizowana forma sprawia, że aż mam ochotę czasem coś zredagować. Z drugiej strony potencjał praktyczny tych książek jest nie do przecenienia – złożona treść jest podana w tak zgrabnej formie, że dociera do każdego, czy się interesuje psychologią, czy nie.
A co, jeśli Wasze życiowe problemy istnieją w (pozornym) oderwaniu od rodziców? Tutaj polecam „Program zmiany sposobu życia”, Jeffreya Younga, autora terapii schematów. To publikacja, który bardzo lubię. Dlaczego? Łączy treści merytoryczne, życiowe, z objaśnieniami i „poradnikowością”. Sytuacje z życia – problemy konkretnych uczestników terapii, pomagają zrozumieć naturę problemów i poznać ich przyczyny. Krótkie testy wesprą w autodiagnozie. Opisowa forma ułatwi zrozumienie konkretnych zagadnień, a przyjacielski język pozwoli czytelnikowi poczuć, że nie jest sam w problemem. Każdy rozdział oferuje nie tylko nadzieję na zmianę, ale też zestaw konkretnych porad i ćwiczeń – w końcu coś trzeba zrobić, aby się zmiana zadziała!
Pomysł 3: Weź pod lupę uzależnienia
Tematyka uzależnień kojarzy nam się zazwyczaj z uzależnieniami od substancji, często jednak w potocznym rozumieniu pomija się uzależnienie od zachowań (tzw. uzależnienia behawioralne – od hazardu, seksu, pracy, Internetu). Nie będzie to wielkie odkrycie, jeśli stwierdzę, że Flynn z dokumentu uzależnił się od swojej pracy.
Czujecie, że może to być wasz problem? Sprawdźcie stronę o uzależnieniach behawioralnych. Warto też sięgnąć po wiedzę ofertowaną przez tzw. programy dwunastokrokowe. Tak, to grupy typu Anonimowi Alkoholicy (AA), Anonimowy Narkomani (NA) i tak dalej – oferują wsparcie w walce z nałogami. I owszem, istnieją też grupy dla osób uzależnionych behawioralnie! Listę mitingów (spotkań) znajdziecie w sieci. Grupy wsparcia to jednak nie wszystko, bo w ramach grup nie odbywa się psychoterapia.
Z tej z kolei nieodpłatnie skorzystamy m.in. w Poradni Leczenia Uzależnień i Współuzależnień. Takie ośrodki znajdują się w każdym większym mieście. I tak, rozwiązaniem jest terapia własna. Nie wysyłanie rodzica do psychologa – nie można przecież nikogo zmusić do tego, żeby podjął leczenie. Pewne problemy pojawią się zresztą zupełnie niezależnie od działań rodzicielskich. Pamiętacie scenę, w której Flynn otwiera restaurację i wścieka się, że nie jest idealnie? Przecież to nie matka go krytykuje, to on krytykuje sam siebie. Wkrótce planuję osobny post o tym, gdzie pójść na terapię – to chyba najpopularniejsze pytanie, jakie zadają mi znajomi, chciałabym więc odpowiedzieć na nie raz, a dobrze. Coming soon!
Jeszcze słowo o Flynnie:
W filmie najbardziej poruszyła mnie taka pozornie zwykła scena. Flynn jako dziesięciolatek odpoczywa po udanej kolacji. Przyjaciele matki wyszli już do domu, a on samotnie ogląda telewizję. Wszystko się udało, fajnie, ciekawe potrawy. Ale goście już poszli i nikt już nie zwraca na niego uwagi. Matka nagra swoje i tyle. Chef Flynn, kulinarny geniusz, genialny nastolatek, patrzy tępo w ekran. Ma smutną minę. Występ dobiegł końca.