Deptak
– Picture with me? – słyszę na deptaku. Naukowcy nie są jednogłośni, dla mnie Europa kończy się tam, gdzie ludzie chcą sobie robić ze mną zdjęcia. W Tbilisi to by nie było cool, bo i po co im zdjęcie z turystką, których tak wiele odwiedza Gruzję. A w Baku proszę, ledwo pojawiłam się w centrum, już trafiłam na kogoś, kto by chciał ze mną picture. Proszę, mówię prostym angielskim, jedno twoim smartfonem – mąż pstryka – a drugie moim, na pamiątkę. Zrobiłam się taka sprytna, że zbieram sobie te zdjęcia. Raz, dwa, jest picture, rozchodzimy się w swoje strony.
Ciekawa jestem, co się później z nimi dzieje. Tamta młoda kobieta nie spytała mnie przecież, skąd jestem, co tutaj robię. Po prostu picture, dziękuję i już. Co później mówi znajomym? „A to taka typiarka, spotkałam ją na deptaku, przyjechała…”. Właśnie, skąd przyjechała? Stany czy Europa? Ma picture, a przecież nic o mnie nie wie. A może to takie zdjęcie na wszelki wypadek? Bo coś dziwnego, ciekawego, szkoda tak obojętnie przejść obok? Jak moje ładne budynki – a cyknę, może w przyszłości się przyda?
Spodnie
Spodnie – przebiega tu estetyczna granica. Tbilisi i Baku nie mogą się bardziej różnić. W stolicy Gruzji młodym ludziom wypada nosić podarte, luźne, najlepiej z second-handu. W Baku natomiast należy założyć markowe, obcisłe i drogie. Tbilisi patrzy na Berlin, rozkwita więc street art i kultura techno, wszelka alternatywność jest komercjalizowana. Baku z kolei nieśmiało zerka na Paryż. Nieśmiało – spojrzeniem młodszej kuzynki z prowincji. Ale też Baku trochę przypomina Paryż. Są piękne fasady kamienic, są też przytulne piekarnie. Jednak ten kaukaski Paryż dość szybko odsłania przede mną swoje drugie oblicze. W Tbilisi młodzi przesiadywali na skwerkach. Na większych deptakach grały kapele i trwała wzajemna obczajka. Był chaos, nadzieja, a czasem i smutek, nie było perfekcji i pustki. Te wchłaniam dopiero w stolicy Azerbejdżanu.
To prawda, Baku jest piękne. Biało-niebieskie i monumentalne, poprzetykane kremową secesją. Baku jest ciche, wypolerowane. Całe miasto – luksusowy hotel. Tęsknię za gruzińskim siedzeniem na murku. Tu – dziwny zlepek nadmorskiej świeżości, która jest tylko z nazwy nadmorska. Łagodny zapach ukwieconych skwerów… i hałas klaksonów aut, które suną miastem w korkach i oparach spalin. Bulwar i zaciszne zaułki starego miasta to strefa, gdzie rządzą turyści. Tam mogą odbywać swoje leniwe spacery i robić sobie zdjęcia. Poza tą wydzieloną strefą miastem rządzą samochody. Niepodzielnie. Niektóre place są nimi całkowicie zastawione – odbywa się parkowanie na docisk. Przejść dla pieszych nie ma, bo i pieszych niewielu.
Czy można więc jeszcze bardziej podkreślić tę straszną samochodowość? Owszem. Będąc w Baku trafiłam na przygotowania do Formuły 1. Trasa wyścigu przebiegać ma przez centrum miasta, ulice są więc okratowane. Szczękają stawiane w pośpiechu rusztowania. A przechodnie? Dla nich przewidziano prowizoryczne tunele nadziemne, kto zresztą by się nimi przejmował? Mój znajomy z Dubaju żartował kiedyś w ten sposób: „To całe chodzenie pieszo, europejska rozrywka”. Myślę o nim, gdy kluczę między samochodami.
W Baku w Paris Bistro dziewczyna na oko dwudziestoletnia cierpliwie tłumaczy dziecku, że kotek nie podejdzie, bo na razie śpi. Wsłuchuję się w jej miękki rosyjski, gdy kotek akurat się budzi. Wskakuje mi na kolana. A my? My wymieniamy jedynie nieśmiałe uśmiechy. W Iranie już dawno by była pogawędka, zwieńczona followem na Instagramie, kto wie, może i wspólnym obiadem – tutaj dziewczyny w kawiarniach nie zagadują turystek. W Baku turystki są od tego, by spacerować starym miastem i wydawać pieniądze w knajpach, gdzie obsługa jest usłużna w onieśmielający sposób. W Teheranie turystki należało poznać, by następnie się nimi zaopiekować.
Czytałam wcześniej o tym, że w Azerbejdżanie można wyczuć dystans w relacjach społecznych. Po Gruzji i Iranie to dziwne doświadczenie. Rozumiem znudzenie gośćmi z zagranicy, którzy zalewają Gruzję. Rozumiem – i kocham – irańską ciekawość oraz chęć opieki. W Azerbejdżanie jest dystans, jest też pewna nieśmiałość. Niektóre dzieci gapię się na mnie z wielką ostentacją, robią miny – ich matki jednak nie reagują. Właściwie trochę jak w Polsce – dziecko się uśmiecha, spoglądasz na matkę, a tam poker face. O ile Tbilisi to takie Powiśle lub Praga, to Baku jest chłodne i obojętne jak Miasteczko Wilanów.
Baku jest martwe, w duszy miasta panuje pustka. W Tbilisi jest nadzieja, jest smutek, jest chaos i chęć zabawy. To jedna z tych dziewczyn, które są zrobione tak perfekcyjnie i na bogato, że spod spodu nie wyłania się nawet kawałek duszy. Albo jak te wielopiętrowe torty z pozłacanym lakierem i kunsztownymi zawijasami. Tylko ich się nie da zjeść.
Miłość
Najważniejsza linia podziału pomiędzy Baku i Tbilisi przebiega jednak przez sieć i ma związek z miłością. W Tblisi na każdej stacji metra jest hotspot „Tbilisi Loves You” – to sieć otwarta dla wszystkich. Hotspoty znajdziemy i w Baku. „Baku Loves You” – naprawdę też taka nazwa? Trochę się dziwię, a trochę cieszę, że znów będzie tak wygodnie. Lecz w Baku i miłość ma ograniczenia – darmowy jest tylko kwadrans.